Upadłość konsumencka czyli bankructwo na życzenie
Jak wydostać się z tarapatów finansowych i nie utonąć w długach – to pytanie zadaje sobie dziś coraz więcej Polaków, bo rejestr dłużników każdego dnia powiększa się o nowych członków na swojej niechlubnej liście. Kredyty hipoteczne, pożyczki w bankach i instytucjach pozabankowych, niepłacone rachunki, alimenty, czynsz mieszkaniowy, zaległe mandaty. A to wszystko na kwotę niemal 45 miliardów zł – tyle w marcu tego roku wynosiło zadłużenie Polaków odnotowane przez Rejestr Dłużników BIG InfoMonitor oraz Biuro Informacji Kredytowej. Profil dłużnika? Mężczyzna (61,5% ogółu) koło czterdziestki (najwięcej posiadających zaległe płatności kredytowe znajduje się w przedziale wiekowym 35-44 lata), mieszkający w woj. mazowieckim (to tam jest najwyższy poziom zadłużenia w przeliczeniu na osobę), posiadający dług w wysokości około 26 tys. zł. Statystyki napawają niepokojem. Ponad 2 mln mieszkańców naszego kraju nie są w stanie wywiązać się w terminie z zobowiązań finansowych. A trzeba dodać, że jest to o 150 tys. więcej niż w roku ubiegłym. Dynamika wzrostu zadłużenia jest zatem ogromna i wciąż przybiera na sile. Nic zatem dziwnego, że ci z nas, którzy nie mogą poradzić sobie ze spłatą piętrzących się rachunków i rosnących długów decydują się na niekonwencjonalne rozwiązania.
Logika dłużnika
Ogłoszenie upadłości większości z nas kojarzy się jedynie z przedsiębiorstwami – małymi lub większymi firmami, które nie wytrzymały próby czasu, wysokości podatków, błędnie oszacowały swoje możliwości inwestycyjne. Takich firm było w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat aż dwa tysiące. Dobrowolne bankructwo u pojedynczego konsumenta w uszach laika brzmi tymczasem jak czysta abstrakcja. Zamiast uciekać się do wymyślnych forteli w celu zmylenia przeciwnika w postaci komornika – grzecznie podkulić ogon i oddać majątek pod młotek, podobnie jak połowę swojego miesięcznego wynagrodzenia? Gdzie w tym logika? Jakaś istnieć jednak musi, bo jak pokazują statystyki, dostrzega ją w tym rozwiązaniu coraz więcej zadłużonych, dla których zdaje się nie być już alternatywy. Wybierają zatem kapitulację, spodziewając się znacznie większej katastrofy, w myśl zasady Schopenhauera: „Dziś jest źle, a będzie jeszcze gorzej, póki nie nastąpi najgorsze.” Najgorszego w postaci np. eksmisji, a co za tym idzie wylądowania na bruku, bankrutujący na życzenie chcą zaś uniknąć w prosty sposób: ogłosić przed sądem własną niewypłacalność i oddać się w ręce syndyków. Choć nie brzmi to jak wymarzony scenariusz ratowania się z finansowych tarapatów, dla wielu ludzi jest ostatnią deską ratunku.
Zacząć wszystko od nowa
Wprowadzony do polskiego prawa upadłościowego w 2009 r. termin upadłości konsumenckiej oznacza zredukowanie albo nawet umorzenie zobowiązań finansowych osoby fizycznej, która nie prowadzi działalności gospodarczej, a która jest niewypłacalna z niezależnych od niej, losowych przyczyn, jak choroba, wypadek, nagła utrata pracy. Orzeka w takich sprawach sąd rejonowy. Postępowanie wszczyna się na ogół na wniosek dłużnika – w przeciwieństwie bowiem do przedsiębiorstw, wierzyciele nie mieli jak dotąd możliwości przymusowego wszczęcia takiego postępowania. Jednak od 2016 roku procedura może być zainicjowana również przez wierzyciela. Upadłość konsumencka ma dwie podstawowe funkcje: po pierwsze uwolnienie od długów osoby niemogącej spłacić zaciągniętych kredytów, po drugie – windykację, a więc uzyskanie przez wierzyciela finansowych należności.
Po znowelizowaniu, a zarazem zliberalizowaniu obowiązujących przepisów, które miało miejsce w 2014 roku, z możliwości tej korzystać zaczęło coraz więcej ludzi. A konkretnie trzydziestokrotnie więcej w stosunku do lat ubiegłych. Dlaczego? Zlikwidowano bariery finansowe i prawne, uproszczono treść wniosków, czyniąc procedurę znacznie bardziej przystępną dla potencjalnych zainteresowanych. Zaczęto uwzględniać wnioski ludzi samotnie wychowujących dzieci czy kredytobiorców, którzy zaciągnęli swoje kredyty we frankach szwajcarskich. Po drastycznym wzroście kursu waluty, a następnie szybującym w górę kwotom rat, wielu „frankowiczów” nie było w stanie poradzić sobie z koniecznością spłacania znacząco odbiegających od pierwotnych ustaleń z bankiem należności. To oni są dziś najczęściej wymienianą grupą osób decydujących się na wszczęcie procedury upadłości konsumenckiej, która miałaby pozwolić im skutecznie oddłużyć się i zacząć wszystko od nowa – z czystą kartą. Specjaliści ostrzegają jednak przed zbyt pochopnym podjęciem decyzji o wszczęciu postępowania upadłościowego. Zaciągnięte długi trzeba będzie wszak spłacić, tyle że pod ścisłą kontrolą syndyka. Dochodzi jeszcze kwestia stygmatyzowania upadłych konsumentów, zarówno przez otoczenie, jak i instytucje finansowe, od czego trudno jest uciec. W przypadku pierwszych symptomów nieradzenia sobie z regulowaniem należności, warto sięgnąć po mniej inwazyjne rozwiązania i zamiast zaciągać duże, wysokooprocentowane i rozłożone na wiele lat kredyty, skorzystać z chwilówki, np. w VIA SMS. Pieniądze w niedużych kwotach otrzymujemy niemal natychmiast, bez konieczności posiadania poręczycieli. Niewielki czas na spłatę to paradoksalnie korzyść – nie musimy prognozować stanu swoich finansów na najbliższych kilkanaście/kilkadziesiąt lat. Bo mała kwota do spłacenia to… mały kłopot.
Upadłość konsumencka, choć nie jest ani procedurą łatwą ani przyjemną, dla coraz większej liczby osób wydaje się być jedyną szansą na wyjście na prostą. W sytuacji podbramkowej, w istocie bywa ona złem koniecznym. Zanim dopuścimy jednak do katastrofalnego stanu naszych finansów, starajmy się racjonalnie planować wydatki i inwestycje, by unikać ostatecznych rozwiązań. A upadłość konsumencka niewątpliwie do takowych należy.
Autor: Maks Dudowski | |
Ekspert w dziedzinie finansów i bankowości. Maks jest absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Posiada 4 lata doświadczenia w dziedzinie finansów osobistych. Szczególnie interesuje się produktami kredytowymi oraz rynkiem pożyczek pozabankowych. |